niedziela, 24 listopada 2013

Utalentowany malarz z Antwerpii





Czy wiecie, że Anton van Dyck (Antoon van Dyck) pierwszy autoportret namalował, będąc w wieku 15-16 lat? Tak, to prawda. Z jego wizerunku przebija niezwykła pewność siebie, co może świadczyć o tym, iż nastoletni artysta już wtedy znał swoją wartość. Na pewno w talent zuchwałego młodzieńca nie wątpili goście, którzy tłumnie odwiedzali dom Franchoisa van Dycka. Wszyscy zgodnie twierdzili, że Anton – siódme z kolei dziecko bławatnego kupca z Antwerpii – bez wątpienia posiadł niezwykle cenny talent. Trzeba wiedzieć, że we flamandzkim porcie malarstwo rozwijało się nie tylko jako sztuka, lecz także jako czysty biznes, a najlepsi malarze egzystowali niczym książęta.


Genialne dziecko - najwcześniejszy autoportret Antona van Dycka z około 1613 roku;     
ukazuje pewnego siebie nastolatka


Antona czekała świetlana przyszłość. Mając zaledwie 19 lat został mistrzem w Bractwie św. Łukasza. Już wcześniej malował samodzielnie, choć było to wbrew przepisom, jak dziś prowadzenie samochodu bez prawa jazdy. Do współpracy zaprosił go sam Rubens. Anton van Dyck tworzył przede wszystkim kompozycje przeznaczone dla kościołów oraz obrazy mitologiczne i portrety. Zdaniem XVII-wiecznego biografa, Belloriego, Rubens cenił dobre maniery młodzieńca, jak i jego kunszt rysunku.

Krążyły też pogłoski o dość rozwiązłym trybie życia van Dycka, czego owocem była nieślubna córka. Zazwyczaj bywał też trudny w obejściu, kapryśny, drażliwy, wyniosły, natomiast pod względem emocjonalnym chyba do końca życia pozostał już dzieckiem. Ale jakże genialne to było dziecko! Jego fascynacja dworskim życiem sprawiła, że stworzył reprezentacyjne portrety arystokratów europejskich, jak również nieszczęsnych sojuszników Karola I Stuarta. Anton van Dyck w niezwykle mistrzowski sposób akcentował dostojeństwo postaci, oddając jednocześnie ich niepowtarzalne rysy.

Król Jakub I Stuart, będąc pełnym podziwu dla talentu malarza, ofiarował mu hojną sumę stu funtów w momencie, gdy artysta przybył do Londynu w 1620 roku. Jednak niebawem van Dyck opuścił Londyn, a po krótkim pobycie w Antwerpii udał się do Genui, gdzie malował wielmożów, którzy w tym czasie na potęgę zamawiali pałace i portrety, aby w ten sposób zademonstrować swój wysoki status społeczny. Malarz potrafił nadać swoim modelom elegancję oraz dystynkcję, których nie można kupić za żadne pieniądze.

W 1632 roku Anton van Dyck powrócił do Anglii jako nadworny malarz Karola I – syna Jakuba I. Od króla otrzymał tytuł szlachecki oraz roczną pensję w wysokości dwustu funtów. Monarcha za portrety członków królewskiego rodu płacił dodatkowo. Malarz otrzymał własną pracownię w Blackfriars znajdującą się tuż przy nabrzeżu, aby król mógł składać mu prywatne wizyty, przypływając łodzią. Ponadto van Dyckowi przydzielono letni apartament w Pałacu Eltham.

Anton van Dyck z wielką swobodą obracał się w kręgach dworskich. Wspomniany Bellori podaje, że chętnie podejmował gości i wydawał dla nich wystawne przyjęcia. Malarz trzymał służbę, powozy, konie, a także zatrudniał śpiewaków i klownów, których zadanie polegało na zabawianiu wytwornego towarzystwa przybywającego każdego dnia, aby pozować artyście.

Wielu dworzan traktowało van Dycka jak równego sobie. Z relacji tego samego biografa wynika, że wysoka pozycja szlachetnie urodzonych klientów nie robiła na artyście szczególnego wrażenia. Zazwyczaj malował bez przerwy, zaś gdy tworzył portrety, pracę rozpoczynał skoro świt, by zyskać na czasie. Posilał się w trakcie pracy, natomiast pozujące mu osobistości dotrzymywały mu towarzystwa. Choć wśród jego klientów byli dygnitarze lub wielkie damy, to jednak wszyscy oni uwielbiali przebywać w pracowni malarza. Po skończonym posiłku van Dyck wracał do sztalug. Zdarzało się, że artysta tworzył dwa obrazy dziennie, a końcowych korekt dokonywał później.

Król Karol I był niski, jąkał się, czyli ogólnie rzecz ujmując wyglądał niepozornie. Jednak portret van Dycka zatytułowany Król na polowaniu, na którym widnieje monarcha, który właśnie zsiadł z konia po skończonych łowach, ukazuje potomka Stuartów takim, jakim pragnął być zapamiętany. Zdaniem historyka sztuki, E.H. Gombricha, Karol I chciał, aby pamiętano go jako władcę o niezrównanej elegancji, niepodważalnym autorytecie oraz jako człowieka głębokiej kultury, mecenasa sztuk i włodarza królewskiej władzy z boskiego nadania.


Dla potomnych - dostojny król polowania; Karol I na łowach (ok. 1635 roku)


Jednak trzeba wiedzieć, że Anton van Dyck nie był zwykłym pochlebcą. Gdy hrabina Sussex ujrzała swój portret, uznała go za „nadzwyczaj szpetny”. Rzekomo rzekła wówczas: „Obrzydził mi samą siebie. Twarz jest wielka i pyzata. Wcale mi się nie podoba. Wygląda, jakbym grała na jakimś instrumencie dętym”. Nie dziwi więc, że ów portret zaginął.

Chyba najbardziej znanym portretem autorstwa van Dycka jest niezwykły potrójny portret Karola I, który miał zostać wysłany do Rzymu, aby tam na jego podstawie wyrzeźbiono popiersie monarchy. Król, wówczas trzydziestopięcioletni, pokazany jest na nim z profilu, en face oraz w trzech czwartych profilu. Widać na nim prosty nos, półprzymknięte oczy i zmysłowe usta. We wszystkich trzech ujęciach władca spogląda prosto przed siebie zamyślonym wzrokiem, niemniej każdy z tych wizerunków oddaje inne cechy psychologiczne. W jednym artysta podkreślił zapadnięte policzki – to szczupły i wygłodniały król, któremu lepiej się nie sprzeciwiać. W środkowym uwydatnił wysokie czoło, wskazując tym samym na mądrość króla, zaś w ostatnim monarcha stanowi wzór męskiej urody.


Niezwykły portret - Karol I w trzech ujęciach (1635 rok)

Anton van Dyck namalował także wiele oficjalnych portretów muzyków, poetów, dyplomatów oraz dworzan, z którymi się przyjaźnił. Natomiast zasypywany zamówieniami ostatecznie założył własną pracownię. Jego pomocnicy malowali zazwyczaj strój modela znajdujący się na manekinie, a sam mistrz osobiście domalowywał głowę i dłonie.

W 1639 roku van Dyck poślubił Mary Ruthven, damę dworu królowej, zaś rok później wyjechał do Paryża, mając nadzieję, że przypadnie mu w udziale ozdobienie głównych galerii Luwru. Malarz czuł też w powietrzu rychły wybuch wojny domowej. Jednak oczekiwanego zamówienia nie otrzymał i wrócił do Londynu, gdzie zmarł w 1641 roku, pozostawiając po sobie pięćset portretów.

Melancholijny charakter płócien Antona van Dycka okazał się w końcu proroczy. W rok po śmierci malarza wybuchła krwawa wojna domowa, a w 1649 roku jego mecenas, Karol I, został ścięty. 



10 komentarzy:

  1. Bardzo utalentowany człowiek. Zawsze żałowałam, że nie potrafię ładnie rysować/malować. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kiedyś próbowałam rysować i nawet nosiłam się z zamiarem pójść do liceum plastycznego po skończeniu podstawówki. W mojej rodzinie talent do malowania/rysowania jest genetyczny. Jednak potem plany mi się zupełnie zmieniły i wybrałam liceum z profilem biologiczno-chemicznym, bo chciałam pójść na medycynę. Ale po czterech latach znów mi się plany zmieniły i zostałam humanistką. ;-)

      Usuń
    2. Życie i ludzie. Bo widzisz, w moim przypadku na decyzję dotyczącą mojej dalszej kariery zawodowej ogromny wpływ wywarł pewnien mężczyzna. A wywarł tak mocno, że do grobowej deski będę o nim pamiętać. ;-)

      Usuń
    3. Ciekawy artykuł, do dziś mało o tym malarzu wiedziałem :-)

      Usuń
    4. To jest ten artykuł z naszego bloga historycznego. Skoro zdecydowaliśmy się go zlikwidować, to przenoszę swoje wpisy tutaj, bo szkoda, żeby się zmarnowały. :-)

      Usuń
    5. Dobra decyzja! Przeczytałam jak zawsze z zainteresowaniem i przyjemnością :-)

      Usuń
    6. Już jakiś czas temu uznaliśmy z Jarkiem, że nie ma sensu ciągnąć tamtego bloga, skoro na swoich indywidualnych też piszemy dużo o historii. Poza tym, z czasem też kiepsko, a tutaj zawsze coś tam się skrobnie. ;-) Cieszę się, że malarz Cię zainteresował. :-)

      Usuń
  2. Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym niezwykłym malarzu, ale teraz dzięki tobie jestem bogatsza w wiedzę na jego temat. Zawsze podziwiałam takich ludzi o wrażliwej artystycznej duszy, więc z zazdrością patrzę na twórczość Antona van Dycka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, że czasami taka wrażliwa dusza to jest totalne przekleństwo, bo ktoś, kto ją posiada przeżywa znacznie mocniej życiowe sytuacje, przejmuje się bzdurami i do życia podchodzi zbyt emocjonalnie, nie umie też radzić sobie z porażkami. Ja tak często mam, ale staram się ostro z tym walczyć. ;-) A co do Antona, to uważam, że malował pięknie. Przynajmniej coś z tych obrazów wynika i coś na nich widać. To są obrazy przeznaczone dla wszystkich, a nie tylko dla wybranych, którzy rozumieją sztukę. :-)

      Usuń