wtorek, 23 stycznia 2024

Magdalena Zimniak – „Czarcie lustro”

 




Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autorki i Wydawnictwa.

Dziękuję!


Wydawnictwo: SKARPA WARSZAWSKA

Warszawa 2024

 

Nie od dziś wiadomo, że doświadczenia z przeszłości kształtują naszą teraźniejszość, a nawet przyszłość. Przeszłość determinuje nasze przekonania, postawy i wartości, które z kolei wpływają na nasze obecne działania. Wspomnienia mogą też w znaczący sposób wpływać na sposób, w jaki postrzegamy i interpretujemy otaczający nas świat. Jeśli więc ktoś miał traumatyczne doświadczenia w przeszłości, a szczególnie będąc dzieckiem, to wówczas może być bardziej skłonny do dostrzegania niebezpieczeństwa w sytuacjach, których inni wcale nie uważają za groźne. Może to zatem powodować, że taki człowiek będzie bardziej ostrożny lub będzie chciał na własną rękę rozprawić się z traumatyczną przeszłością. Nie zawsze jednak walka ta będzie odbywać się w gabinecie psychoterapeutycznym. Często zemsta może przyjąć charakter czysto fizyczny, aby niegdysiejsza ofiara poczuła swego rodzaju ulgę, widząc jak jej kat cierpi i boi się tak samo, jak ona kiedyś.

Powyższy wstęp to doskonały opis twórczości Magdaleny Zimniak, która w swoich książkach tworzy bohaterów doświadczających życiowych traum i często jedynie z pozoru potrafiących radzić sobie z ich konsekwencjami. Lata mijają, a oni nadal nie są w stanie prowadzić stabilnego i uporządkowanego życia. Nie potrafią też nawiązać właściwych relacji z innymi ludźmi, gdyż te negatywne doświadczenia zawsze gdzieś w nich tkwią, pomimo że usiłują żyć w miarę normalnie i nie pokazywać niczego na zewnątrz. Rzadko kiedy udaje im się zapomnieć, nie mówiąc już o wybaczeniu. Czasami też uzależniają się od swojego kata i wciąż o nim myślą, szukając w nim na siłę dobrych cech i na swój sposób tłumacząc sposób jego zachowania. Jeśli bohaterowie nie mówią o tym wprost, to uważny czytelnik może odczytać to między wierszami.

Nie inaczej jest w Czarcim lustrze. To najnowsza powieść autorki; już sam jej tytuł intryguje i sugeruje, że na każdym kroku i za każdym rogiem będzie czaić się zło. Pewnego dnia niespodziewanie do domu w Warszawie wraca Marta. Teraz ma czternaście lat, lecz kiedy zaginęła była kilkuletnią dziewczynką. Jej odnalezienie jest niemalże równie tajemnicze, jak niegdyś zniknięcie. Po latach nieobecności w domu, Marta dostrzega, jak wiele się w nim zmieniło i czuje się w nim obco. Jej rodzina nie jest już taka, jaką ją zapamiętała. A może tylko wydaje jej się, że ją zapamiętała? Może czas sprzed zniknięcia był dla niej jedynie snem? Marta musi zatem dostosować się – szczególnie psychicznie i emocjonalnie – do nowych warunków życia. Można rzec, że dziewczyna zatrzymała się na pewnym etapie rozwoju i wciąż czuje się, jak mała dziewczynka, którą była w dniu porwania. Przede wszystkim jest przerażona i zagubiona. Tym, co nie pozwala Marcie normalnie funkcjonować są bezustanne myśli o Mistrzu, czyli o mężczyźnie, z którym mieszkała przez ostatnie sześć lat. Kim zatem jest ta „nowa” Marta i czy uda jej się w końcu wrócić do normalności? A Mistrz? Kim jest mężczyzna, kryjący się za pseudonimem, o którym Marta wciąż nie potrafi zapomnieć?

Tymczasem kilkaset kilometrów od Warszawy znika bez śladu dyrektor prestiżowego liceum. Mężczyzna miał całkiem dobrą opinię, jako dyrektor, ale też krążyły na jego temat plotki, jakoby za bardzo lubił kobiety, szczególnie młode nauczycielki, które właśnie zaczynały pracę w jego szkole. Ponoć nawiązywał z nimi niebezpieczne romanse, jednocześnie będąc przykładnym mężem i ojcem. Niby nic zaskakującego w obecnych czasach, ale jednak w tym przypadku budzi niepokój policji i otoczenia. I tak oto główną podejrzaną w sprawie staje się młoda nauczycielka angielskiego, która niedawno dołączyła do grona pedagogicznego. Czy sprawa Marty oraz zaginięcie Sułeckiego mają ze sobą coś wspólnego? Czy podejrzenia rzucane na Elwirę naprawdę się potwierdzą?


Czarcie lustro w baśni H. Ch. Andersena Królowa śniegu.
Powieść i baśń mają ze sobą wiele wspólnego.


Wielokrotnie pisałam już o tym, że na każdą nową książkę Magdaleny Zimniak czekam z ogromną niecierpliwością, co w moim przypadku, czyli osoby, która zajmuje się praktycznie wyłącznie historią, może wydawać się niepojęte. Fakt ten świadczy o tym, że autorka pisze tak dobrze, iż jest w stanie zainteresować swoją prozą nawet kogoś, kto na co dzień pasjonuje się zamierzchłą przeszłością. Powieści Magdaleny Zimniak już od pierwszej strony zawierają w sobie ogromny ładunek emocjonalny, który w miarę, jak czytelnik zagłębia się w lekturę, jest jeszcze bardziej rozbudowywany. Nie inaczej jest w przypadku Czarciego lustra. Tutaj linia fabularna poprowadzona jest w niebywale tajemniczy sposób, a kiedy czytelnikowi wydaje się, że rozgryzł zakończenie tej historii, okazuje się, iż tak naprawdę nadal niczego nie wie i nie rozumie. Zaskakujące i nieoczekiwane zwroty akcji sprawiają, że emocje przybierają na sile, natomiast pierwiastek psychologiczny skłania do zadawania pytań o meandry ludzkiej psychiki, a także zachowania, które są nie tylko niezrozumiałe, ale z gruntu złe.

Historia opowiadana w Czarcim lustrze przedstawiona jest z perspektywy kilku bohaterek, z których każda widzi ją w innym świetle, lecz mimo to wszystkie one mają wspólny cel. To opowieść o niewyobrażalnej krzywdzie, kłamstwie, zdradzie i zemście. Nawet tam, gdzie narracja prowadzona jest w trzeciej osobie doskonale widać, jakie demony drzemią w zdradzonej kobiecie. Każda z bohaterek posiada bowiem swój punkt widzenia i swoją rację, której twardo się trzyma, widząc jedynie cel, jaki ma przed sobą, uparcie dążąc do niego. Jest to opowieść niezwykle mroczna i wciągająca czytelnika w zło popełniane przez poszczególnych bohaterów. Poruszane są w niej naprawdę trudne problemy, z którymi mamy do czynienia w realnym świecie, ale które bardzo często zamiatane są pod przysłowiowy dywan, a ludzie udają, że nic się nie stało i żyją dalej, okłamując przede wszystkim siebie samych, bo przecież wszystko należy załatwić w czterech ścianach, aby przypadkiem nikt obcy nie dowiedział się o tym, co dzieje się w domu i z jakim potworem przyszło żyć pod jednym dachem. Czasami też ludzie są głusi i ślepi na sygnały, które są coraz wyraźniejsze, lecz dla świętego spokoju i własnego dobrego samopoczucia są przez nich ignorowane.

Czarcie lustro nie jest bynajmniej powieścią rozrywkową, której zadaniem jest oderwanie czytelnika od ponurej, szarej i nierzadko też niebezpiecznej rzeczywistości. W przypadku tej historii jest wręcz przeciwnie. Jest to bowiem powieść nie tylko skłaniająca do myślenia, ale też do zastanowienia się nad tym, wśród jakich ludzi my sami żyjemy. Zło może wszak czaić się wszędzie. Ktoś, kto na pierwszy rzut oka wygląda sympatycznie wcale nie musi takim być. Oczywiście nie należy popadać w skrajności. Niemniej trzeba być czujnym, ponieważ zło nigdy nie zasypia i może dać o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie. Polecam Czarcie lustro każdemu, kto gustuje w powieściach niebanalnych i trudnych tematycznie. Polecam tym czytelnikom, którzy nie boją się rzucić wyzwania złu, jak również tym, dla których ważna jest strona psychologiczna fabuły; tym, dla których ważni są oryginalni bohaterowie, którzy mają nam naprawdę coś konkretnego i ważnego do powiedzenia. Tacy bohaterowie będą bowiem komunikować się z nami na każdej stronie powieści i pokazywać nam, jak bardzo życie może boleć, jeśli wkroczy w nie choćby tylko jeden zły człowiek.


Agnieszka Różycka

tłumaczka, autorka, eseistka, dziennikarka




 

czwartek, 14 grudnia 2023

Kardynał Tomasz Wolsey – mąż stanu, książę Kościoła i wielki architekt

 


(…) Mąż to był dumy nieograniczonej,

Sam się na równi z książętami cenił,

Zdzierstwami całe zubożył królestwo;

Symonia była dla niego igraszką,

A prawem własne jego przywidzenia;

Zuchwale kłamał wbrew oczywistości,

Zawsze dwuznaczny w słowach swych i myśli;

Litości nie znał, tylko gdy chciał zgubić;

Jak sam był niegdyś, wielki, w obietnicach,

A w ich spełnieniu, jak jest dziś, nicością (…)

 

William Szekspir, Henryk VIII, Akt IV, scena II

tłum. Leon Ulrich

 

Tomasz Wolsey został mianowany kardynałem przez papieża Leona X we wrześniu 1515 roku. Jak to często bywało, fakt ten miał niewiele wspólnego ze stanem duchowości Wolseya, czy też z realnymi potrzebami angielskiego Kościoła, a raczej z potrzebą uzyskania przez papieża międzynarodowego wsparcia politycznego. Miesiąc wcześniej król Francji, Franciszek I Walezjusz, rozpoczął inwazję na Włochy, a zatem wyniesienie Tomasza Wolseya na kardynalski stolec było zagrywką czysto polityczną mającą na celu kupienie poparcia Henryka VIII Tudora. Działania te tylko do pewnego stopnia przyniosły oczekiwane efekty i nie ma wątpliwości, iż dla Henryka VIII awans Wolseya był czymś na kształt osobistego komplementu o dość dużej wadze. Co istotne, uczynienie Wolseya kardynałem, a potem legatem, zagwarantowało Henrykowi pełną kontrolę nad Kościołem Anglii, w tym władzę nawet nad arcybiskupem Canterbury i wykluczonymi zakonami.  Dla króla było to niezwykle ważne, gdyż miał już wiele problemów jurysdykcyjnych związanych z Kościołem. Tak więc awans Wolseya zapewniał Henrykowi ministra, który posiadał absolutną władzę zarówno nad Kościołem, jak i państwem.


Kardynał Tomasz Wolsey (ok. 1474-1530)
autor nieznany


Nic z tego, o czym napisano powyżej nie odróżniało ani Anglii, ani Tomasza Wolseya od formy rządów praktykowanych na kontynencie, czy też od praktyk stosowanych wcześniej w królestwie. Jednakże pod wieloma innymi względami Wolsey różnił się od Anglii. Przypomnijmy, że w poprzednim stuleciu król Henryk V Lancaster uniemożliwił ambitnemu, urodzonemu na dworze królewskim Henrykowi Beaufortowi zostanie kardynałem. Z kolei Henryk VIII był więcej niż zadowolony z tego, że Wolsey posiadał szeroką jurysdykcję kościelną, ponieważ zawdzięczał wszystko królowi i w związku z tym można było mu zaufać – a przynajmniej tak wydawało się Tudorowi – i mieć pewność, że Wolsey będzie od teraz korzystał z papieskich uprawnień w interesie królestwa i dla królewskich korzyści. Kolejną różnicą było to, że w przeciwieństwie do swoich bardzo potężnych angielskich poprzedników, takich jak na przykład Jan Morton, który był zarówno arcybiskupem Canterbury, jak i kardynałem, Tomasz Wolsey zajmował stanowiska kierownicze i wpływowe. Posiadanie jednocześnie arcybiskupstwa, biskupstwa i opactwa sprawiło, że Wolsey znalazł się w gronie duchownych równych tym z kontynentu, gdzie praktyka posiadania tego rodzaju stanowisk była przecież powszechna. Fakt ten uczynił go niezwykle zamożnym człowiekiem. Jego roczny dochód prawdopodobnie przekraczał trzydzieści tysięcy funtów. Bogactwo to, choć zdobyte w taki sam sposób, jak w przypadku Mortona, zostało zgromadzone w znacznie bardziej efektywny i systematyczny sposób, czyniąc Wolseya proporcjonalnie bogatszym.

W przeciwieństwie do swoich angielskich poprzedników Tomasz Wolsey pochodził ze skromnego środowiska. Jego ojciec był prawdopodobnie rzeźnikiem w Ipswich w Norfolk, podczas gdy zdecydowana większość współczesnych mu kardynałów pochodziła – w taki czy inny sposób – z klasy rządzącej. Być może znacznie ważniejsza w tym kontekście była jego relacja z królem. Henryk był bowiem nie tylko zadowolony, ale też chętnie zlecał energicznemu i bardzo zdolnemu kardynałowi jak najwięcej żmudnych zadań mających związek z zarządzaniem królestwem. Wolsey mógł zatem poszczycić się posiadaniem uprawnień, którymi cieszyło się niewielu – jeśli w ogóle – poprzednich ministrów angielskiej korony. Z  jednej strony mamy więc nisko urodzonego duchownego, który bez wątpienia cieszył się niezwykłym wywyższeniem do absolutnej władzy jako kardynał i legat oraz który kochał każdą uncję prestiżu, jaką mu ten fakt zapewniał, będąc jednocześnie człowiekiem, którego zamiłowanie do wystawności i konsumpcji, bogatych szat i zastawy stołowej, a także budynków i ceremonii już za jego życia stało się legendą. Z drugiej strony jednak Tomasz Wolsey żył w epoce, w której tego oczekiwano. Nie ma zatem wątpliwości, że status przekazywany poprzez tenże przepych był tak samo częścią życia wysoko postawionego kardynała Tomasza Wolseya. Jego bogactwo i status czyniły go – z punktu widzenia Henryka VIII – potężnym narzędziem dyplomatycznym i politycznym.


Tomasz Wolsey w drodze do Westminster Hall
Jest to reprodukcja oryginalnego obrazu autorstwa sir Johna Gilberta (1817-1897)
namalowanego w latach 1886-1887. 


Rola Tomasza Wolseya w międzynarodowej dyplomacji była niezwykle ważną kwestią. Pamiętajmy, że był to wiek, w którym cztery europejskie potęgi zostały zredukowane do trzech poprzez zjednoczenie Hiszpanii i Świętego Cesarstwa Rzymskiego. W tej sytuacji Anglia odgrywała istotną rolę równoważącą między większymi potęgami, jak Francja i cesarska Hiszpania, a Tomasz Wolsey miał stać się kluczową postacią w tychże działaniach. Przez dziesięć lat egzystował na europejskiej scenie jako prawdopodobnie najpotężniejszy dyplomata swojej epoki. Personalnie traktował zarówno Franciszka I Walezjusza w Amiens, jak i Karola V Habsburga w Brugii. Próbował też rozstrzygać zaistniałe pomiędzy nimi spory w Calais i oczywiście był odpowiedzialny za Pole Złotogłowia, czyli ogromny reprezentacyjny obóz, gdzie spotkali się Henryk VIII i Franciszek I w czerwcu 1520 roku. Było to w Balinghem, miejscowości leżącej dziś w północnej Francji. Wtedy tereny te znajdowały się pod panowaniem Anglii i położone były wokół Calais. Spotkanie obydwu władców miało na celu wzmocnienie więzi pomiędzy Anglią a Francją. Ponadto Tomasz Wolsey odpowiedzialny był także za liczne traktaty i wizyty składane na angielskim dworze przez zagranicznych dyplomatów.

Można zatem rzec, że kardynał był w tym wszystkim kimś na kształt wicegubernatora, a skala jego gospodarstwa domowego wyraźnie to odzwierciedlała. Gospodarstwo Wolseya było bardzo duże i liczyło pięćset osób i było o dwieście osób większe niż gospodarstwo Williama Warehama, arcybiskupa Canterbury. Należy jednak pamiętać, że dwaj najwięksi szlachcice żyjący w początkach panowania Henryka VIII, tj. Henryk Percy, hrabia Northumberland, i Edward Stafford, książę Buckingham, posiadali równie duże gospodarstwa, a w nich naprawdę pokaźną liczbę zatrudnionych osób. W gospodarstwie domowym Henryka Percy’ego pracowało pięćset pięćdziesiąt osób, natomiast u Edwarda Stafforda było ich równe pół tysiąca. Książę Buckingham został stracony w 1521 roku. Wtedy jego dobra zostały skonfiskowane przez Koronę, co sprawiło, że gospodarstwo domowe Wolseya stało się największym w południowej Anglii. Największym wciąż był jednak dwór królewski, gdzie zatrudnionych było osiemset osób.


York Palace obecnie znany jako Whitehall. Jest to widok od strony zachodniej.
Wbrew pozorom obraz przedstawia pojedynczy pałac.
Dom Bankietowy znajduje się po lewej stronie.
autor: Hendrick Danckerts (1625-1680)


Skoro już mowa o majątku Tomasza Wolseya, to nie może zabraknąć wzmianki o nieruchomościach, które kardynał posiadał. Za jego życia Henryk VIII nie był zbytnio zainteresowany architekturą. W 1512 roku spłonął stary pałac królewski w Westminsterze, a Henryk nie wykazał chęci jego odbudowy. Zamiast tego założył swój dwór w jednym z ulubionych wiejskich domów swojego ojca. Chodziło oczywiście o Greenwich położone na wschód od Londynu. Został on wyposażony we wszystkie obiekty sportowe niezbędne młodemu królowi, tj. teren do turniejowych potyczek, kort tenisowy czy manufakturę zbroi. Ostatecznie pałac ten stał się główną rezydencją króla. W międzyczasie Wolsey na mocy swojej pozycji arcybiskupa Yorku nabył York Palace, największy dom w Westminsterze bezpośrednio przylegający do Pałacu Westminsterskiego, siedziby sądów i parlamentu. W ten oto sposób doszło do wyjątkowej koincydencji leniwego i oderwanego od rzeczywistości króla oraz niezwykle bogatego, zdolnego, potężnego i energicznego administratora. W pierwszej połowie panowania Henryka VIII Tomasz Wolsey był odpowiedzialny za wszystkie królewskie projekty budowlane. Obejmowały one przebudowę własnych pałaców króla, takich jak Eltham, nadzorowanie tymczasowego obozu na Polu Złotogłowia i skarbu w Calais.

Sam Wolsey posiadał i zbudował szereg rozmaitych domów, wśród których najważniejszymi były jego miejski dom w Westminsterze, czyli York Palace, i prywatna wiejska rezydencja Hampton Court. Z zachowanych dokumentów jasno wynika, że prace nad York Palace i Hampton Court postępowały w tym samym czasie. Robotnicy i materiały budowlane przenoszone były pomiędzy tymi dwoma miejscami, jak również w obydwu miejscach używane były te same wzory kamiennych listew. Niemniej, projekty te całkowicie różniły się od siebie wzajemnie. York Palace był mniejszy niż Hampton Court i koncentrował się na potrzebach pracującego w Westminsterze kardynała. Nie było to szczególnie przydatne miejsce, aby móc dostać się stamtąd do króla, a zatem Wolsey musiał w tym celu popłynąć barką do Greenwich. Z drugiej strony jednak miejsce to było niezwykle ważne dla wykonywania przez niego obowiązków Lorda Kanclerza, czyli głównego sędziego. Z York Palace codziennie publicznie i z wielkim splendorem przemieszczał się do sądów w Westminsterze, a czyniąc to i wykonując swoje wszechstronne uprawnienia, był widziany zarówno przez tych bogatych, jak i biednych poddanych. York Palace był także miejscem, gdzie odbywała się ogromna liczba spraw dyplomatycznych. Tomasz Wolsey przyjmował tam bowiem wysłanników, ambasadorów i posłańców.


Obecny, zewnętrzny widok Hampton Court 


W Hampton Court Tomasz Wolsey postanowił stworzyć wiejską siedzibę, która byłaby wykorzystywana jako miejsce wielkich państwowych i królewskich wydarzeń; miejsce do zabawiania króla i zagranicznych dygnitarzy; sceną, na której Henryk VIII mógłby tańczyć na oczach całej Europy. To właśnie w Hampton Court Tomasz Wolsey zabawiał w 1522 roku cesarza Karola V Habsburga, a w 1527 roku księcia Anne de Montmorency, Wielkiego Mistrza Francji. Wenecki ambasador, Marco Antonio Venier, napisał w listopadzie 1527 roku, że Wolsey ostatnio bawił Lorda Stewarda [Montmorency’a] przez trzy dni na polowaniu w Hampton Court, a pałac był wystawnie udekorowany. Wciąż tam jest, aby w wolnej chwili zobaczyć kardynalskie kredensy ze złotej blachy, które następnie opisał i wycenił na trzysta tysięcy złotych dukatów. Różne wymagania funkcjonalne Hampton Court i York Palace znalazły swoje odzwierciedlenie w ich planach. Na przykład w York Palace znajdował się pojedynczy szereg pokoi gościnnych; w Hampton Court natomiast był cały dziedziniec. W York Palace nie wydzielono żadnych pokoi na wizyty królewskie, podczas gdy w Hampton Court zapewniono apartamenty dla całej rodziny królewskiej. Co najważniejsze, kaplica i krużganek w Hampton Court były znacznie większe niż w York Palace, co z kolei dawało możliwość organizowania ważnych uroczystości.

O tych dwóch domach mówi się dziś, że należą do kompleksu głównych rezydencji zbudowanych w latach 1450-1530, które wzniesiono według wspólnego planu. Zasadniczo plan ten łączy w sobie kaplicę, krużganek i salę z budynkami mieszkalnymi na osi. Klasycznymi przykładami takiego układu są Lambeth Palace i York Palace, będące rezydencjami arcybiskupów Canterbury i Yorku. Ely Palace w Holborn w środkowym Londynie, dom miejski biskupa Ely, oraz klasztor świętego Jana Jerozolimskiego w Clerkenwell na obrzeżach City są również częścią tego kompleksu. Domy te bardzo różnią się od domów szlacheckich. Wszystkie mają na osi salę, kaplicę i krużganek. Krużganek stanowi kluczową różnicę. Wielkie domy świeckiej szlachty nie posiadały krużganków i zwykle miały stosunkowo małe kaplice. Jednakże żaden z domów tych wielkich duchownych nie posiadał krużganków, mimo że nie mieściły się w nich zakony kontemplacyjne, ani nie potrzebowały klasztoru na skryptorium lub innych pomieszczeń konwentualnych. Tego rodzaju klasztory odgrywały ceremonialną rolę w życiu religijnym tychże domostw. 


Rycina przedstawia klasztor świętego Jana Jerozolimskiego w Clerkenwell.
Podobno tak klasztor wygladał z zewnątrz w 1508 roku. 


Oczywiście wszystkie wielkie gospodarstwa domowe były w mniejszym lub większym stopniu wspólnotami religijnymi działającymi jako miejsca nauczające o zbawieniu i głoszące nauki o Bogu. Zasady działania gospodarstw domowych w największych gospodarstwach, takich jak to księcia Buckingham w zamku Thornbury, określały ideał ukazujący ich gospodarstwa domowe funkcjonujące jako coś na kształt korporacyjnej wspólnoty religijnej, w której odbywały się nabożeństwa i miała miejsce codzienna modlitwa. Trzeba jednak pamiętać, że ci wszyscy wielcy lordowie – w celach politycznych – manipulowali ceremoniałem religijnym odbywającym się w ich kaplicach. Podobnie rzecz przedstawiała się w przypadku monarchy. Królewskie gospodarstwo domowe było bowiem ciałem religijnym, które wspólnie oddawało cześć swojemu dziekanowi, zaś ceremonie życia codziennego były regulowane przez rok kanoniczny.

Jednakże względem osoby stanu duchownego powyższe wymagania były większe. Tomasz Wolsey gościł więc w swoich progach nie tylko dyplomatów, ale także królów i cesarzy, a sam odgrywał rolę zarówno głowy rodziny, głównego ministra, przedstawiciela papieskiego, jak i centralnej postaci na scenie liturgicznej. Wolsey celebrował urząd boski z obrzędami papieskimi, podczas gdy książęta i hrabiowie musieli na niego czekać. Na Polu Złotogłowia przy jego celebracji mszy świętej asystowali legat papieski, trzej kardynałowie i dwudziestu jeden biskupów. Aby podnieść rangę tego poziomu ceremoniału, Wolsey utrzymywał bardzo dużą kaplicę, zabierając ze sobą w podróż dyplomatyczną do Francji w 1521 roku dziekana, prodziekana, dziesięciu kapelanów, dziesięciu świeckich urzędników i dziesięciu chórzystów. Ci ostatni liczebnie przekraczali liczbę śpiewaków katedr w Salisbury i Yorku, czy nawet katedry świętego Pawła, i z całą pewnością w kaplicy kardynała śpiewały znacznie bardziej utalentowane głosy, niż te w wymienionych wyżej miejscach. W rzeczywistości kaplica Wolseya, pod względem wielkości i jakości, przewyższała jedynie kaplicę samego króla.


Pole Złotogłowia
Obraz datowany jest na 1545 rok. Autor nieznany.


W związku z powyższym domy te były znacznie bardziej zbliżone do rezydencji królewskich, niż do domów należących do wielkich świeckich arystokratów, którzy nie potrzebowali tak dużej przestrzeni religijnej do odprawiania w niej nabożeństw. Zanim dokonano reformacji domów królewskich, gdzie królewska etykieta była zdominowana przez przebywanie monarchy w kaplicy, plan pałacu odzwierciedlał potrzebę publicznego wyrażenia jego obecności w tym miejscu. Sam Pałac Westminsterski składał się z szeregu krużganków połączonych właśnie w tym celu z holem i kaplicą. Innym przykładem takiego rodzaju budynku był klasztor Zakonu Szpitala Świętego Jana Jerozolimskiego w Clerkenwell w Londynie. Klasztor ten znajdował się na zachodniej granicy londyńskiego City. Przeor Zakonu Świętego Jana Jerozolimskiego był uważany za głównego barona Anglii, przewyższając całą szlachtę i odpowiadając bezpośrednio przed samym papieżem. Za panowania Henryka VII i Henryka VIII istniały szczególnie bliskie powiązania pomiędzy nimi, a obaj królowie otrzymali nawet tytuł Protektora Zakonu. Przed buntem Wolseya, przeor Tomasz Docwara był głównym angielskim dyplomatą podróżującym do Francji i Hiszpanii; był też ważną postacią we wczesnych latach panowania Henryka VIII, a na Polu Złotogłowia stanął między Henrykiem VIII a Franciszkiem I. Klasztor był miejscem niezwykle gościnnym. Był też siedzibą międzynarodowego dyplomaty i centrum administracyjnym. A zatem ten dom – ponad wszystkie inne w Anglii – był funkcjonalnie podobny do Hampton Court, dzieląc połączone funkcje wysokiej rangi kościelnego i międzynarodowego dyplomaty.

Plany tych wielkich domów powstały na bazie oksfordzkich kolegiów. W latach 1360-1400 William Wykeham, biskup Winchesteru i królewski kanclerz, zbudował New College, czyli budynek, który miał stać się wzorem dla wszystkich późniejszych kolegiów w Oksfordzie. Jego kolegia służyły nie tylko nauce, ale były też w pełni funkcjonującymi korporacjami religijnymi, w których odprawiano msze w intencji króla, królowej oraz fundatorów i dobroczyńców tychże kolegiów. Ceremoniał był niezwykle ważny, zaś krużganki odgrywały centralą rolę w skomplikowanych procesjach mających miejsce w dni świąteczne i podczas innych ważnych jubileuszy. To właśnie w Oksfordzie pod koniec XIV wieku opracowano podstawowy plan wielkich pałaców arcybiskupich. Połączenie funkcji skupiało się wokół konieczności stworzenia przestrzeni nadających się do odbywania procesji religijnych.


Galeria obrazów w Hampton Court
Obraz pochodzi z 1819 roku. Autor nieznany.



Lista osób odpowiedzialnych za budynki należące do Tomasza Wolseya podkreśla niezwykle istotną kwestię. Architekci i mistrzowie rzemiosła oraz ich otoczenie byli odpowiedzialni za najwspanialsze późnogotyckie budowle Anglii – na przykład w Windsorze, Eaton, Westminsterze, a także w Oksfordzie i Cambridge – jak również wielkie arystokratyczne i episkopalne rezydencje epoki. Jednakże na życzenie Wolseya wyszli oni poza granice późnego gotyku prostopadłego i otrzymali zlecenie na włączenie modnych wówczas motywów pochodzących z renesansowych budynków. Najbardziej innowacyjne stylistycznie z tych elementów zostały zastosowane w długiej galerii w Hampton Court. W każdym z domów Wolseya znajdowała się tego rodzaju galeria, a wielu wpływowych dworzan również taką galerię posiadało, w tym Jerzy, hrabia Shrewsbury, w Sheffield Manor i arcybiskup  Cuthbert Tunstall w Fulham Palace. Zewnętrznie jednak galeria w Hampton Court mogła być jedną z najważniejszych i najbardziej awangardowych budowli zbudowanych w Anglii. Twierdzenie to opiera się na odkryciu dużej liczby formowanych i zdobionych fragmentów architektonicznych wykonanych z terakoty. Podczas renowacji w latach 1994-1995 siedemnastowiecznego prywatnego ogrodu znaleziono całkiem sporo tego rodzaju fragmentów w kamieniołomie żwiru pochodzącego z XVII wieku. Kamieniołom ten przylegał bezpośrednio do południowego frontu ogrodu. W wykopie odnaleziono również dziewiętnaście kształtek okiennych, w tym duży kątowy element, który prawie na pewno stanowił część wykusza, a także trzy fragmenty wystającego gzymsu ozdobionego motywem jajka i języka, oraz osiem fragmentów klasycznych zamówień. Cztery z nich były fragmentami półkolumn, z których dwie były karbowane. Z kolei trzy stanowiły fragmenty baz kolumn, a jeden fragment był częścią kapitelu typu korynckiego. Ponadto znajdowała się tam duża tablica z trójliściem wgłębnym i częścią okrągłej girlandy laurowej. Kolumny, bazy i kapitele były częściami pilastrów, które miały średnicę od dwudziestu do dwudziestu ośmiu centymetrów i tworzyły kolumny o wysokości od 1,63 metra do 2,23 metrów. Zostały one zastosowane na fasadzie budynku.

Zewnętrzna część galerii została więc prawdopodobnie ożywiona bogato zdobionymi obramieniami okien, a także jedną lub kilkoma tablicami zawierającymi okrągłe elementy i serią pilastrów. Połączenie to było typowe dla najmodniejszej architektury tamtych czasów, stanowiąc subtelną mieszankę późnogotyckich listew i form dekoracyjnych z silnym motywem renesansowym wyrażonym w „antycznej” dekoracji na listwach okiennych. Wiele z tych elementów można spotkać również w innych miejscach, jak na przykład w Sutton Palace w Surrey znajdującym się niedaleko miejsca, gdzie przetrwały terakotowe zdobienia, przy których prawie na pewno pracowało wielu rzemieślników Wolseya. Tego rodzaju elementy architektoniczne można także odnaleźć w klasztorze Zakonu Szpitala Świętego Jana Jerozolimskiego w Clerkenwell, gdzie swego czasu dokonano rekonstrukcji okna. Z drugiej strony, chociaż St. John’s i Sutton Palace mogą dać posmak wyglądu Hampton Court Tomasza Wolseya, to jednak galeria kardynała była znacznie bardziej niezwykła niż którakolwiek z wymienionych wyżej. Był to bowiem jeden z pierwszych budynków w Anglii, jeśli nie pierwszy w ogóle, który posiadał klasyczne pilastry na zewnątrz. Niezwykłe, choć być może nie jedyne w swoich czasach, było również dostarczenie ośmiu dużych terakotowych rond i trzech dużych tablic wykonanych przez włoskiego rzeźbiarza, Giovanniego da Maiano. Okrągłości zostały umieszczone na budynkach bramnych i na ścianach wewnętrznego dziedzińca. Natomiast tablice ze scenami z życia Herkulesa znajdowały się na ścianach budynków bramnych nad łukami wejściowymi.


Sufit z drewnianych belek w Wielkiej Sali w Hampton Court
fot. Diliff



Pomimo zastosowanych dekoracji z terakoty, ważne jest, aby nie wyolbrzymiać znaczenia wpływów włoskich. Tak naprawdę były one jedynie powierzchowne. Hampton Court został zbudowany jedynie po to, aby spełniać swoją funkcję, czyli jako dom alter-rexa. Zarówno York Palace, jak i Hampton Court znajdowały się pod głębokim wpływem istniejących już wcześniej na tym terenie struktur oraz praktycznej i estetycznej spuścizny poprzedników Wolseya. Tylko jeden budynek wzniesiony w latach 1500-1530 był pod znacznym wpływem zagranicznego modelu. Był to szpital Savoy przywrócony do życia przez Henryka VII Tudora. Nie był on przytułkiem dla ubogich, lecz naprawdę nowoczesnym szpitalem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Posiadał on unikalny plan dormitoriów w kształcie krzyża. Pomysł na to rozwiązanie pochodził z Florencji. To sam król napisał do patrona szpitala Santa Maria Nuova, prosząc o informacje na temat prowadzenia szpitala i prawdopodobnie o szczegóły jego projektu. Należy jednak pamiętać, że szpital został pierwotnie zbudowany jeszcze w 1334 roku i w żadnym wypadku nie można uznać go za najnowszy włoski styl.

Kardynał Tomasz Wolsey należał bez wątpienia do wyróżniającej się grupy kardynałów-ministrów, którzy służyli władcom Europy pod koniec XV wieku i na początku XVI. Na ich tle Wolsey wyróżniał się niskim pochodzeniem społecznym, niezwykle szybkim dojściem do władzy absolutnej, nieustannym dążeniem do władzy i bogactwa, długimi latami służby królowi, jak również pogardą dla bliźnich i ogromnym mecenatem architektonicznym. York Palace, ale szczególnie Hampton Court, to z pewnością wyjątkowe angielskie budowle. Pod względem funkcjonalnym prawdopodobnie należą do najwyższej klasy budynków, a dzięki wczesnemu wykorzystaniu renesansowych dekoracji stanowią awangardę nowego stylu. Z drugiej strony jednak należy pamiętać, że Hampton Court i York Palace były głęboko zakorzenione w średniowieczu, wywodząc się z czternastowiecznego kolegium w Oksfordzie.


Oryginalne palenisko z czasów Tudorów znajdujące się
w Wielkiej Kuchni w Hampton Court



Ostatecznie Tomasz Wolsey jest postacią niezwykle ważną w historii angielskiej architektury. Wraz z upadkiem reformacji skończyło się zapotrzebowanie na budowanie wielkich domów, które łączyłyby w sobie religijne i świeckie potrzeby kardynała-ministra, a gdy Anglia po 1530 roku pod względem artystycznym zaczęła coraz częściej czerpać z formy francuskiej renesansowej dekoracji, wówczas tego rodzaju domy zostały pochłonięte przez falę eklektyzmu, która charakteryzowała pałace Henryka VIII Tudora.



Bibliografia

  1. Cavendish G., Life of Cardinal Wolsey, Forgotten Books Publisher, London 2009.
  2. Mertes K., The English Noble Household 1250-1600: Good Governance and Politic Rule (Family, Sexuality, and Social Relations in Past Times), Blackwell Publishing, New Jersey 1988.
  3. Struthers J., Royal Britain: Historic Palaces, Castles and Houses (IMM Lifestyle Books), Design Originals, United Kingdom 2013.
  4. Thurley S., Hampton Court and Architectural History, Calendar of State Papers Venetian, Yale, no 205 (4)/2003.
  5. Thurley S., Hampton Court – A Social and Architectural History (The Paul Mellon Centre for Studies in British Art), Yale University Press, New Haven 2003.
  6. Thurley S., Whitehall Palace: An Architectural History of the Royal Apartments, 1240-1690 (Historic Royal Palaces), Yale University Press, New Haven 1999.


Prawa autorskie do tekstu © Simon Thurley & Agnieszka Różycka

 

Simon Thurley – brytyjski historyk, archeolog i orędownik dziedzictwa narodowego. Po ukończeniu studiów magisterskich i doktoranckich swoją karierę poświęcił pracy nad historią, muzeami, archeologią i dziedzictwem narodowym, zawsze starając się wyjaśnić, dlaczego historia ma tak wielkie znaczenie w życiu każdego człowieka i uczynić ją dostępną oraz przyjemną dla wszystkich. Wierzy, że nasza przeszłość informuje i kształtuje naszą przyszłość, i że aby stworzyć wspaniałą przyszłość dla wszystkich, należy najpierw zrozumieć i zadbać o naszą historię.

Agnieszka Różycka – tłumaczka, autorka, eseistka, dziennikarka kulturalna i popularyzatorka historii, szczególnie historii Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej oraz Republiki Irlandii.




 

wtorek, 28 listopada 2023

Zaginieni książęta – nowe dowody śledztwa

 



       Wydawnictwo: THE HISTORY PRESS                        Wydawnictwo: PEGASUS BOOKS
              Cheltenham, Gloucestershire                                                       Nowy Jork
           (Zjednoczone Królestwo, Anglia)                                              Stany Zjednoczone
                      17 listopada 2023                                                               17 listopada 2023




Czy król Ryszard III York naprawdę uratował starszego syna swojego brata, o którego zabicie oskarżany był przez wieki? Czy Ryszard III zabił swoich głównych rywali do tronu, czyli wspomnianego już Edwarda V Yorka i jego młodszego brata, Ryszarda, księcia Yorku, znanych potem jako książęta z Tower? Dlaczego zostali zabrani do Tower i dlaczego parlament tego nie zakwestionował? Kto ich zabił? Czy w ogóle zostali zabici, czy też zamiast nich, życie stracili oszuści? Co ostatecznie stało się chłopcami?

Powyższe pytania od bardzo dawna dzielą brytyjskich historyków. Pasjonatka historii, Philippa Langley – ta sama, która w 2012 roku prowadziła poszukiwania szkieletu Ryszarda III na parkingu miejskim w Leicester w ramach swojego autorskiego projektu „Szukając Ryszarda” (ang. Looking for Richard) – rozpoczęła latem 2015 roku kolejne badania, które tym razem skupione były na synach Edwarda IV i Elżbiety Woodville. Projekt ten zatytułowała „Zaginieni książęta” (ang. The Missing Princes Project). Już w latach 90. XX wieku Philippa Langley zaczęła na poważnie interesować się Ryszardem III i tym, co wiązało się z jego niechlubnym portretem historycznym. W miarę upływu czasu swego rodzaju obsesją stało się dla niej wyjaśnienie tajemnicy książąt z Tower. Już podczas prowadzenia badań nad odnalezieniem grobu Ryszarda, zaczęła intensywnie zastanawiać się nad tym, co takiego przydarzyło się królewskim synom i czy naprawdę stał za tym ich stryj. Nie wierzyła bowiem, że Ryszard III mógłby z zimną krwią zamordować swoich bratanków lub zlecić komuś ich zabójstwo. Jeszcze przed oficjalnym zakończeniem projektu opublikowała nową teorię, która przemawia za niewinnością Ryszarda i dotyczy mężczyzny, który żył w zapomnieniu w małej wiosce Devon ponad pięćset lat temu.


Co wiedzieliśmy do tej pory?

 

Historia dwunastoletniego Edwarda V Yorka i dziewięcioletniego Ryszarda ze Shrewsbury jest niezwykle tragiczna i tajemnicza. Przez wieki wierzono, że chłopcy byli ofiarami polityki sukcesji podczas wojny Dwóch Róż. Byli bowiem synami legalnie koronowanego króla, bratankami innego i braćmi przyszłej królowej. Nigdy jednak nie mieli okazji zasiąść na należnym im tronie. Zostali bowiem zabrani do Tower, a w miarę upływu czasu zaczęto ich widywać coraz rzadziej, aż ostatecznie zniknęli w tajemniczych okolicznościach. Wydarzenia te miały miejsce w ciągu jednego lata i od tamtej pory spędzały sen z powiek historykom żyjącym na przestrzeni wieków. Ponieważ to ich stryj zasiadł w końcu na tronie Anglii, najłatwiej było oskarżyć go o zamordowanie książąt, aby w ten sposób wytłumaczyć pozbycie się pretendentów do tronu, w których żyłach płynęła królewska krew. Potem gdy Ryszard został pokonany w bitwie pod Bosworth, oliwy do ognia z powodzeniem dolali Tudorowie i ich poplecznicy, nie wyłączając Tomasza More’a i Williama Szekspira. Ten drugi zrobił Ryszardowi chyba najbardziej czarny pi-ar, jaki można sobie wyobrazić.

Zacznijmy jednak od początku. Edward IV York miał w zamierzeniu poślubić francuską księżniczkę o imieniu Bona. Jednakże serce nie sługa. Młody król nieprzytomnie zakochał się w owdowiałej Elżbiecie Woodville, za którą ciągnęły się problemy. W 1464 roku poślubił ją w wielkiej tajemnicy. Elżbieta pochodziła z rodziny wspierającej Lancasterów, a do tego była córką zwykłego rycerza. Ktoś powie, że przecież jej matka, Jakobina Luksemburska, wywodziła się z królewskiej dynastii, a zatem nie można mówić, że jej córka wypadła sroce spod ogona. Owszem, tylko pamiętajmy, że Anglia była wówczas pogrążona w chaosie. Król potrzebował więc żony, która byłaby w stanie zapewnić korzystny sojusz, a jej rodzina mogłaby wspomóc go w walce z wrogimi Lancasterami. Poza tym, w głowach Anglików wciąż żywa była wojna stuletnia z Francją. Wprawdzie małżeństwo Małgorzaty Andegaweńskiej i Henryka VI teoretycznie zakończyło ten konflikt, ale po odebraniu im tronu przez Yorków wszystko mogło się zdarzyć. Dlatego Anglii tak bardzo potrzebna była królowa, której rodzina zapewniłaby wsparcie na wypadek ataku ze strony Francji. Była jeszcze Szkocja, z którą Anglia raczej nie żyła w przyjaznych relacjach. To wszystko sprawiło, że Elżbieta Woodville nie była w żadnym razie pożądaną królową.

Łatwo sobie więc wyobrazić, że wybór Edwarda nie spotkał się z akceptacją wpływowych szlachciców, szczególnie Ryszarda Neville’a, hrabiego Warwick, mającego wobec młodego króla zupełnie inne plany. Matka Edwarda, Cecylia Neville, również nie była zadowolona z synowej, czemu często dawała wyraz. Mimo to panowanie Edwarda IV od roku 1471 aż do jego śmierci można uznać za stosunkowo spokojne. Jednakże król bardzo faworyzował rodzinę swej małżonki, w tym jej dwóch synów z poprzedniego małżeństwa. Z drugiej strony, lojalni krewni Elżbiety przebywający na dworze znacznie wzmocnili pozycję Edwarda. Para królewska doczekała się dziesięciorga dzieci: siedmiu córek i trzech synów. Spośród nich siedmioro przeżyło okres niemowlęcy, a cztery z pięciu córek wyszło później dobrze za mąż, pomimo wyzwań, przed którymi stanęły po śmierci ojca.


Edward IV i Elżbieta Woodville w Opactwie Reading w 1464 roku
autor: Ernest Board (1877-1934)
Obecnie obraz znajduje się w muzeum w Reading. 


Kiedy Edward IV zmarł 9 kwietnia 1483 roku, wówczas młody książę Walii przebywał w Ludlow. Z kolei jego młodszy brat, Ryszard, książę Yorku, pozostał z matką i siostrami. Na łożu śmierci król przekazał swojemu jedynemu żyjącemu bratu, który nawet za życia Jerzego Plantageneta, księcia Clarence, był mu najbliższy, czyli Ryszardowi, księciu Gloucester, obowiązki Lorda Protektora i opiekę nad spadkobiercą tronu. Tak więc teraz dwunastoletni Edward V York wyruszył do Londynu w towarzystwie swojego wuja, brata matki, hrabiego Rivers. Kiedy zatem do księcia Gloucester dotarły te informacje, natychmiast podążył na spotkanie z bratankiem. I tak oto 29 kwietnia spotkał na drodze królewską świtę. Następnego ranka kazał aresztować i odesłać hrabiego Rivers, a także syna Elżbiety Woodville z jej pierwszego małżeństwa, lorda Ryszarda Greya, oraz królewskiego szambelana, sir Tomasza Vaughana. Niedługo potem zostali oni straceni. Młody Edward zaprotestował przeciwko działaniom stryja, ale był zbyt słaby, by móc powstrzymać Lorda Protektora. Gdy zatem świta dotarła do Londynu, a było to 19 maja, książę Gloucester umieścił swego bratanka w Tower. Stwierdził, że miało to na celu zapewnienie mu ochrony przed mającą odbyć się niebawem ceremonią koronacji.

Tymczasem owdowiała królowa znajdowała się teraz w naprawdę trudnej sytuacji. Nie miała wsparcia ze strony dworu, a jej strach dodatkowo przybrał na sile, gdy kilku członków jej rodziny zostało aresztowanych i straconych. W kwietniu Elżbieta zabrała swoje dzieci, służbę oraz znaczą część królewskiego skarbca i uciekła do Opactwa Westminsterskiego w poszukiwaniu schronienia. Mówi się, że miała tak wiele rzeczy, iż słudzy musieli zburzyć część ścian, aby móc to wszystko przenieść. Wynika z tego, że Elżbieta Woodville naprawdę obawiała się władzy swego szwagra. Jej starszy syn z małżeństwa z królem był już poza jej zasięgiem i nie mogła mieć wpływu na to, czy przejmie koronę po ojcu, czy nie. Musiała więc strzec swego młodszego syna, księcia Ryszarda, który był domniemanym następcą tronu w razie, gdyby Edwardowi przydarzyło się coś złego. Dopóki ona i jej dzieci pozostawali w sanktuarium Opactwa Westminsterskiego, byli bezpieczni. Królowa już raz przecież schroniła się w opactwie przed siłami Lancasterów. To tam urodził się Edward. Być może sądziła, że i tym razem znajdzie wsparcie i ochronę u opatów i duchownych. Niestety, już wkrótce książę Gloucester nakazał dołączyć dziewięcioletniemu Ryszardowi do brata przebywającego w Tower, tłumacząc, że będzie to wyłącznie dla jego bezpieczeństwa. Królowa przez jakiś czas próbowała oprzeć się temu rozkazowi. W końcu jednak musiała się poddać i oddać szwagrowi swego młodszego syna. Nigdy więcej nie zobaczyła ani Edwarda, ani Ryszarda. A przynajmniej tak wierzono. Ważne jest bowiem to, co działo się lub mogło się dziać za kulisami tego przedstawienia.

W dniu 16 czerwca Ryszard ze Shrewsbury dołączył do swego starszego brata w Tower. Początkowo umieszczenie tam książąt nie wzbudziło żadnych podejrzeń, wszak chłopcy byli jeszcze dziećmi, więc ich ochrona stała się sprawą najwyższej wagi państwowej. Poza tym procesja koronacyjna zwykle miała swój początek w Tower, a każdy nowy monarcha tradycyjnie zatrzymywał się tam przed ceremonią. Rada Królewska natychmiast rozpoczęła przygotowania do koronacji. Wybijano już nawet  na tę okazję specjalne monety. Nie chciano bowiem ustanawiać protektoratu. Jednakże Ryszard wciąż z jakiegoś powodu przesuwał datę koronacji bratanka, a 22 czerwca teolog, Ralph Shaa, wygłosił płomienne kazanie, w którym oświadczył publicznie, że małżeństwo Edwarda IV z Elżbietą Woodville było nieważne, ponieważ już wcześniej król ożenił się z lady Eleonorą Butler. Fakt ten świadczył o tym, że wszystkie dzieci Edwarda i Elżbiety automatycznie stały się bękartami. Z kolei syn średniego Yorka, czyli nieżyjącego już Jerzego Plantageneta, księcia Clarence, nie kwalifikował się do objęcia tronu, gdyż jego ojciec został uznany zdrajcą i z tego też powodu stracony. Członkowie parlamentu dali wiarę tym rewelacjom i 25 czerwca ogłosili Ryszarda prawowitym królem Anglii. Po jakimś czasie fakt ten potwierdzono specjalną ustawą.



Edward V York i Ryszard ze Shrewsbury jako figury woskowe
w Muzeum Figur Woskowych Madame Tussaud w Londynie


I tak oto 6 lipca 1483 roku Ryszard, książę Gloucester, został koronowany na króla Anglii, a jego małżonka, Anna Neville, na królową. Już niebawem Ryszard stał się bardzo niepopularny na dworze i zaczął obawiać się, że zostanie uznany za uzurpatora. Obawy te nie były bezpodstawne. Zakłada się bowiem, że istniało kilka spisków mających na celu uwolnienie książąt z Tower i koronowanie Edwarda na króla. Kiedy jednak ustalono, że chłopcy nie żyją, wówczas dysydenci zaczęli spiskować i przygotowywać powrót Henryka Tudora, hrabiego Richmond, z wygnania. W grę wchodziło również małżeństwo z najstarszą córką Edwarda IV i Elżbiety Woodville, Elżbietą York. Ostatecznie Henryk Tudor pokonał Ryszarda III w bitwie pod Bosworth w sierpniu 1485 roku, tym samym zostając nowym królem Anglii. Historycy przyjęli, że zarówno wyeliminowanie Ryszarda III z gry, jak i ślub Tudora z jego bratanicą zakończyły trwające trzydzieści lat konflikty pomiędzy Yorkami i Lancasterami. Ale czy naprawdę tak było? Patrząc na to, co działo się potem, można odnieść zupełnie inne wrażenie. Niektórzy historycy idą o krok dalej i jako datę zakończenia angielskiej wojny Dwóch Róż podają moment, kiedy Henryk VIII Tudor pozbył się ostatniego przedstawiciela rodu Yorków.

 

Czego dowiedzieliśmy się, zanim poznaliśmy ostateczne wyniki badań Philippy Langley i jej międzynarodowego zespołu?

 

Większość historyków zgodziła się z tym, że przyczyną zniknięcia Edwarda i Ryszarda była ich śmierć. Włoski kronikarz, Dominic Mancini, który w tamtym czasie przebywał na angielskim dworze, donosił, że Edward V i książę Ryszard zostali zabrani do wewnętrznych komnat Tower. W miarę upływu czasu chłopców widywano tam coraz rzadziej, jakby ktoś celowo przygotowywał opinię publiczną na ich zniknięcie. Ostatnia wzmianka o tym, że ktoś widział książęta pochodzi z 16 czerwca 1483 roku i znajduje się ona w Wielkiej Kronice. Zapisano tam, że dzieci były kilkukrotnie widziane, jak strzelały z łuku i bawiły się w ogrodzie Tower. Historycy, którzy wierzą w śmierć chłopców, podejrzewali więc – i nadal podejrzewają – że mali książęta zostali zabici późnym latem lub jesienią 1483 roku. Dominic Mancini stwierdził także, że kilka razy do Edwarda wzywano medyka. Poza tym, Edward miał podobno praktykować codzienną spowiedź i odprawiać pokutę za popełnione grzechy, ponieważ wierzył, że wkrótce umrze. Czyżby to była jedynie mistyfikacja, mająca na celu uśpienie czujności wroga? O śmierć chłopców obwiniano nie tylko króla Ryszarda III Yorka. Morderstwo przypisywano także innym zainteresowanym zniknięciem książąt i tym samym pozbyciem się ewentualnych rywali do tronu. Wśród podejrzanych znajdowali się przede wszystkim wrogowie samego Ryszarda, czyli Tudorowie i ich zwolennicy, w tym również sam Henryk Tudor, hrabia Richmond, oraz jego matka, Małgorzata Beaufort.

Po latach wiele złego w powyższej kwestii uczyniło nie tylko dzieło Williama Szekspira, ale także biografia Ryszarda III napisana przez sir Tomasza More’a czterdzieści lat po rzekomej śmierci książąt. Na kartach tejże biografii Ryszard jawi się jako garbaty, nikczemny potwór. Wielu odrzuciło taki portret króla, twierdząc, że jest on niczym więcej, jak tylko zwykłą propagandą Tudorów i ich zwolenników. I tak mijały wieki, aż w końcu zaczęto bliżej przyglądać się temu, co napisał More. Pomimo że nie prowadzono w tej sprawie żadnych badań, to jednak na podstawie wspomnianej biografii niektórzy uznali, że Tomasz More mógł mieć rację, a swoją wiedzę oparł na zeznaniach synów mężczyzn, którzy mieli na rozkaz Ryszarda zamordować jego bratanków. I tak oto, kierując się jedynie przypuszczeniami i przeczuciami, powtarzano brednie, zamiast przystąpić do badań, które ukazałyby konkretny obraz tego, co stało się latem 1483 roku.

Sprawy książąt z Tower nigdy jednak ostatecznie nie zamknięto. Spierano się o nią, podawano do wiadomości różne teorie, ale nigdy tak naprawdę nie stwierdzono niczego jednoznacznie. Jeśli ktoś upierał się przy jakiejś konkretnej teorii, to była to wyłącznie jego osobista opinia oparta na przeczuciach. Nawet ci, którzy wydawać by się mogło byli przekonani o śmierci chłopców, a winą za nią obarczali Ryszarda III, nie byli do końca pewni swoich teorii, choć publicznie trudno było im się przyznać do swoich wątpliwości, aby nie nadszarpnąć naukowego wizerunku. Niektórzy spekulowali też, że jeden lub obaj chłopcy mogli jednak przeżyć. Przecież książęta mieli swoich zwolenników na dworze, a ci próbowali ratować ich z niewoli. Tak więc przypuszczano, że dzieci mogły zostać przemycone pod fałszywą tożsamością. Nie zapominajmy też o tym, że pojawiła się pogłoska, jakoby sama Elżbieta Woodville uratowała młodszego z synów i gdzieś go ukryła, a w jego miejsce oddała swemu szwagrowi jakiegoś wiejskiego chłopca przypominającego wyglądem Ryszarda ze Shrewsbury. Niektórzy mówili też, że Edward V zmarł z powodu złego stanu zdrowia, będąc w niewoli, ale młodszy Ryszard został uratowany. Ci, którzy tak uważali, oparli swoje teorie na tym, iż za panowania Henryka VII Tudora pojawiło się więcej niż tylko jeden pretendent do tronu podający się za Ryszarda ze Shrewsbury. Gdyby więc owi pretendenci byli oszustami, to z pewnością bardziej wiarygodne byłoby podawanie się za Edwarda V Yorka. Dlaczego zatem aż dwóch różnych pretendentów do tronu próbowało dokonać zamachu stanu, podając się za młodszego z książąt? Fakt ten może sugerować, że Ryszard faktycznie mógł przeżyć.


Krypta w Opactwie Westminsterskim, w której rzekomo mają znajdować się
kości Edwarda V i jego brata Ryszarda, księcia Yorku. Na krypcie widnieje
tekst upamiętniający książęta. Tekst napisany jest po łacinie.


Szkielety odnalezione w Tower przez robotników w 1674 roku też niczego nie udowodniły, pomimo że znaleziono przy nich kawałki tkanin, z których szyto ubrania tylko wysoko postawionym obywatelom Anglii, na przykład szlachcie czy członkom rodziny królewskiej. Nie dokonano natomiast żadnych badań w kierunku potwierdzenia do kogo należały. Wtedy nie było bowiem takiej możliwości. Automatycznie uznano, że są to szkielety synów Edwarda IV Yorka. Ówczesny król Karol II Stuart kazał je przenieść do Opactwa Westminsterskiego i tam pochować. Ekshumowano je w 1933 roku i poddano badaniom zgodnie z wykorzystywanymi w tamtym czasie metodami. Niczego jednak nie stwierdzono na pewno, oprócz tego, że zarówno kości, jak i uzębienie należą do dzieci. Znów oparto się tylko na przypuszczeniach. Zwolennicy teorii spiskowych mogą z łatwością twierdzić, że odnalezione w Tower kości mogą należeć do przypadkowych dzieci, a w ramach zatarcia śladów ktoś mógł owe tkaniny tam podrzucić, aby stworzyć pozory, iż szkielety faktycznie należą do królewskich synów.  W 2016 roku nieżyjący już dziś doktor John Ashdown-Hill, który był wiodącym ekspertem w dziedzinie wojny Dwóch Róż i który brał czynny udział w poprzednim projekcie Philippy Langley, stwierdził, że kości znajdujące się w Opactwie Westminsterskim nie mają nic wspólnego z Ryszardem III Yorkiem. Jak dotąd nikt nie przeprowadził badań DNA, dlatego wciąż nie można jednoznacznie stwierdzić, czyje szkielety znajdują się w opactwie.

Z kolei w 1789 roku robotnicy odnaleźli małą kryptę przylegającą do krypty Edwarda IV i Elżbiety Woodville w kaplicy świętego Jerzego w zamku Windsor. Znajdowały się tam trumny dwojga niezidentyfikowanych dzieci, a na grobowcu wyryte były tylko ich imiona: Jerzy i Maria. Dzieci miały podobno umrzeć w niemowlęctwie. Prawdą jest, że Edward i Elżbieta faktycznie doczekali się córki o imieniu Maria i syna o imieniu Jerzy. Maria zmarła jednak w wieku piętnastu lat, zaś Jerzy, mając dwa latka. Przyjmując zatem, że wiek niemowlęcy kończy się w dwunastym miesiącu życia, można stwierdzić, że ani Jerzy, ani tym bardziej Maria nie zmarli jako niemowlęta. Co ciekawe, po jakimś czasie dwie ołowiane trumny wyraźnie oznaczone jako Jerzy Plantagenet i Maria Plantagenet zostały znalezione w zupełnie innym miejscu w skarbcu. W ten oto sposób zrodziło się pytanie, kto dokładnie został pochowany w tych nienazwanych trumnach. Przez lata królowa Elżbieta II kategorycznie odmawiała wykonania badań wspomnianych trumien i tego, co się w nich znajduje. Teraz brytyjskie media donoszą, że możliwe jest, iż Karol III taką zgodę wyda. Obecny król od początku nie zgadzał się z matką w tej kwestii. Miejmy zatem nadzieję, że tak się stanie, choć z drugiej strony kości są dość mocno zanieczyszczone, więc nie wiadomo, czy otrzymane wyniki badań okażą się wiarygodne, podobnie jak tych, które znajdują się w Opactwie Westminsterskim.

Już jakiś czas temu – w ramach projektu „Zaginieni książęta” – Philippa Langley i jej zespół podali do wiadomości publicznej nową teorię, która przemawia za niewinnością Ryszarda III i obraca się wokół człowieka, który żył w zapomnieniu w małej wiosce w Devon ponad pięćset lat temu. Podobno niezwykłe ryciny i symbole znajdujące się w kościele w Coldridge mogą wskazywać na to, że Edward V wcale nie został zabity w Tower, ale zamiast tego wysłany przez stryja, którego historia okrzyknęła potworem i mordercą, do owej wioski, aby żyć tam w izolacji. W centrum tej nowej teorii znajduje się mężczyzna o nazwisku Jan Evans, który nie wiadomo skąd przybył do Coldridge w 1484 roku. W marcu tego samego roku matka Edwarda V i Ryszarda ze Shrewsbury, Elżbieta Woodville, opuściła sanktuarium w Opactwie Westminsterskim. Natychmiast napisała do swojego syna z pierwszego małżeństwa, Tomasza Greya, prosząc go, aby wrócił do domu z wygnania, ponieważ teraz jest już bezpieczny. W tym samym czasie Ryszard III wysłał swojego zaufanego doradcę na ziemie należące do Tomasza Greya w Devon. Ostatecznym celem rzeczonego doradcy było właśnie Coldridge. Kiedy Jan Evans przybył do wioski, otrzymał tytuł Lorda Dworu, a także nadzór nad okolicznym parkiem, w którym żyły jelenie. Zgodnie z tą teorią te dwa ważne tytuły dla młodego mężczyzny, o którym nikt wcześniej nie miał pojęcia, były raczej dość nietypowym posunięciem i mogły wskazywać na to, że Evans było w rzeczywistości fałszywym nazwiskiem jakiejś ważnej osoby.


Kościół pod wezwaniem świętego Mateusza w Coldridge w Devon
fot. Philip Halling


Główna część tej teorii opiera się jednak na pracach, które sam Jan Evans zlecił dla lokalnego kościoła. Kościół pod wezwaniem świętego Mateusza wciąż zawiera jego spuściznę. Wśród dzieł sztuki, które zaintrygowały badaczy znajduje się witraż przedstawiający Edwarda V stojącego pod dużą koroną. Takie wizerunki Edwarda V są rzadkie i oprócz tego, o którym mowa, istnieją jeszcze dwa, w tym jeden w królewskim oknie w katedrze w Canterbury. Co więcej, ten portret chłopca-króla znajduje się bezpośrednio nad miejscem, gdzie Jan Evans chciał zbudować swój grobowiec. W rezultacie tajemniczy człowiek z Coldridge został pochowany pod szklanym spojrzeniem dawno zaginionego monarchy. Ciekawe jest też to, że w kościele umieszczony jest także inny – dość dziwny – szklany obraz. Jest to mężczyzna z blizną na brodzie, trzymający koronę. Obraz ten znajduje się w innym oknie. Jego twarz jest bardzo podobna do wizerunku Jana Evansa, który można zobaczyć w kościele.

Na grobie Jana Evansa znajduje się jednak swego rodzaju nieścisłość, która skłoniła Philippę Langley i jej zespół do prowadzenia dalszych badań. Nazwisko mężczyzny jest bowiem wygrawerowane jako „Evas”, a nie „Evans”. Brakuje w nim zatem litery „n”. Zdaniem badaczy może to symbolizować „EV”, czyli Edwarda V, natomiast „as” może oznaczać „asa”, co w języku łacińskim znaczy „w sanktuarium”. Jednakże wszelkie nadzieje na potwierdzenie tej teorii za pomocą testów DNA na razie legły w gruzach, ponieważ grób Jana Evansa jest pusty. Natychmiast po dokonaniu tych odkryć, badacze zapowiedzieli, że śledztwo w tym kierunku będzie kontynuowane. Okazuje się bowiem, że występowanie wszystkich tych symbolicznych szczegółów w tak odległym i niedostępnym kościele, do którego w 1500 roku można było dostać się jedynie wozami, a który znajduje się w samym centrum wiejskiego Devonu, sugeruje obecność ważnej osoby. Niestety, na chwilę obecną nie ma informacji o tym, czy ta „ważna osoba” faktycznie była królem Edwardem V Yorkiem.

 

Co odkryła Philippa Langley i jej zespół w ramach projektu „Zaginieni książęta”?

 

„Często mówi się, że historię pisze zwycięzca. Nie może to być bardziej prawdziwe, niż w przypadku tej wielowiekowej tajemnicy. W ciągu ostatnich siedmiu lat członkowie projektu ‘Zaginieni książęta’ przeprowadzili pierwsze w historii dogłębne śledztwo kryminalistyczne dotyczące tego okresu i odsunęli kurtynę historii, aby ujawnić najbardziej niezwykłą tajemnicę. Odkryliśmy nie tylko dowody życia, ale także przytłaczające dowody pochodzące z czasów panowania Ryszarda III i Henryka VII, które mówią o tym, że książęta z Tower nie tylko przeżyli, lecz każdy z nich rzucił wyzwanie pierwszemu monarsze Tudorów o tron Anglii. Całość ujawnionych dowodów jest zdumiewająca; po odnalezieniu grobu króla Ryszarda III na parkingu w Leicester w 2012 roku, członkowie projektu ‘Zaginieni książęta’ ponownie napiszą książki historyczne, wzbogacając to, co wiemy o Ryszardzie III i Henryku VII i naciskając przycisk resetowania historii.”

Tak oto Philippa Langley mówi o swoim projekcie. Z jednej strony jej słowa brzmią tajemniczo, a z drugiej intrygująco. Co w takim razie odkryła, podróżując wraz ze swoim zespołem, po siedmiu europejskich krajach w poszukiwaniu prawdy? Otóż niedawno na rynku anglosaskim ukazała się książka zatytułowana The Princes in the Tower (z pol. Książęta z Tower). Jest to raport z pracy śledczej w ramach projektu „Zaginieni książęta”. Zespół międzynarodowych badaczy został powołany przez samą Philippę Langley celem przeczesania archiwów w poszukiwaniu śladów tego, co naprawdę stało się z synami Edwarda IV i Elżbiety Woodville. Te nowo znalezione dowody kreują późniejsze działania badaczy, podając szczegóły, których przez te wszystkie lata brakowało w historii Anglii. Philippa Langley i jej zespół uważają bowiem, że dwóch kategorycznie odrzuconych przez historię pretendentów do tronu, czyli Lambert Simnel i Perkin Warbeck, z których każdy pod koniec XV wieku rozpoczął nieudane próby obalenia Henryka VII Tudora, było prawdziwymi książętami z Tower! Zdaniem Philippy Langley, dokumenty odnalezione w europejskich archiwach wskazują na ich ucieczkę i późniejsze próby inwazji na Anglię. Tak więc są dwaj książęta i dwie historie do opowiedzenia.


Dziewiętnastowieczna rycina przedstawiająca Lamberta Simnela
(a może Edwarda V Yorka lub Ryszarda, księcia Yorku?) jako chłopca kuchennego. 


Najpierw skupmy się na starszym z książąt, Edwardzie. Wkrótce po objęciu tronu przez Henryka VII Tudora, we Flandrii zgromadzono flotę w imieniu młodego pretendenta do tronu Anglii, wspieraną i finansowaną przez siostrę Edwarda IV i Ryszarda III, czyli przez Małgorzatę York, księżną Burgundii, oraz przez jej zięcia, króla Maksymiliana I Habsburga. Flota popłynęła do Irlandii, gdzie pretendent, którego historycy uznali za oszusta, został koronowany na „króla Edwarda VI”. Działo się to w Dublinie. Jego połączona armia starła się bez powodzenia z Henrykiem VII w bitwie pod Stoke w 1487 roku. Rząd Henryka, podobnie jak potem historycy, ogłosił, że przeciwnik króla był oszustem, którego prawdziwe nazwisko brzmiało Lambert Simnel. W tym kontekście dowody ujawnione przez badaczy zgromadzone są w niezwykle istotnej prywatnej dokumentacji pokazującej, że „król Edward” tak naprawdę wcale nie był oszustem cynicznie wystawionym przeciwko królowi Anglii, lecz został zaakceptowany i celowo zatwierdzony jako syn Edwarda IV przez samego Maksymiliana Habsburga i czołowych urzędników jego dworu. Dokumentacja ta nie jest wyjątkowa, ponieważ współgra z zachowanymi irlandzkimi dokumentami, które jakimś cudem uniknęły zniszczenia przez Henryka VII Tudora. Fakt ten jest poparty wskazaniami ich autentyczności przez włoskiego kronikarza Tudorów, Polydore’a Vergila, który nagłe pojawienie się chłopca zwanego Lambertem Simnelem określił jako działania prowadzone „w celu przywrócenia chłopca Edwarda do królestwa.”

Teraz przejdźmy do młodszego księcia, Ryszarda. Nieco później pojawił się kolejny pretendent do zakwestionowania legalności korony Henryka VII, który ponownie był wspierany przez Małgorzatę Burgundzką i Maksymiliana Habsburga, znów mając za sobą flotę zgromadzoną we Flandrii. Ten młody człowiek zyskał jeszcze szersze poparcie, w tym niektórych wiodących europejskich rodzin królewskich. Niestety, jego wysiłki również zakończyły się niepowodzeniem; można rzec, że tragedią. Ostatecznie został bowiem schwytany i na rozkaz Henryka VII stracony. Król wymusił na nim przyznanie się do tego, że jest nikim więcej, jak tylko Perkinem Warbeckiem, synem żeglarza z Tournai, a nie jakimś tam Ryszardem, księciem Yorku. Jak wiadomo, historia niemalże bezdyskusyjnie zaakceptowała te pseudonimy, przy jednoczesnym braku dowodów z pierwszej ręki, które wyjaśniłyby, w jaki sposób książęta zniknęli i co takiego wydarzyło się w latach poprzedzających ich ponowne pojawienie się w Anglii. Te niezwykłe dowody odnoszące się do Ryszarda, księcia Yorku, opublikowane w ramach projektu „Zaginieni książęta”, dają spójny i szczegółowy opis tamtych wydarzeń. Wśród dokumentów znajduje się jeden pochodzący z XV wieku i napisany ręcznie w pierwszej osobie. Badacze uznali, że został on sporządzony przez samego Ryszarda, księcia Yorku, i stanowi wyjaśnienie tego, w jaki sposób i przez kogo zostało zorganizowane wyprowadzenie chłopców z Tower. Są zapisane w nim imiona i możliwe do zidentyfikowania wydarzenia oraz znajduje się tam także opis wędrówki dziecka, czyli dziewięcioletniego wówczas Ryszarda, który w towarzystwie opiekunów ostatecznie dołącza do Małgorzaty Burgundzkiej i Maksymiliana Habsburga w Burgundii, gdzie wyraża chęć odzyskania tronu Anglii.


Egzekucja Perkina Warbecka (a może Ryszarda, księcia Yorku?)
źródło: Getty Images


Poniżej tłumaczenie adnotacji do poszczególnych dokumentów. Oryginały możecie znaleźć tutaj.

 

Książęta z Tower – dokumentacja dowodowa

Pokwitowanie (przechowywane w Archives Départementales Du Nord, Lillie, Francja)

Pokwitowanie z 1487 roku zapisane w średniowiecznym języku francuskim na 400 długich pik, które miały zostać dostarczone armii Yorkistów złożonej z niemiecko-szwajcarskich żołnierzy przygotowujących się do inwazji na Anglię.


Armia jest wysyłana przez „Panią Wdowę” (Małgorzatę Burgundzką, ciotkę książąt) „aby służyć jej bratankowi – synowi króla Edwarda, jej zmarłego brata… wypędzonego ze swego królestwa.”

Historia życia (przechowywana w Gelders Archief, Arnhem, Holandia)

Dokument datowany na 1493 rok i napisany w języku staroniderlandzkim; sporządzony w pierwszej osobie opis ostatnich 10 lat życia Ryszarda, młodszego księcia, począwszy od jego ucieczki z Tower.

Znamiona (przechowywane w Österreichisches Staatsarchiv, Austria)

Dokument datowany na 1493 rok, napisany w języku francuskim przez skrybę na dworze króla Maksymiliana, Świętego Cesarza Rzymskiego, który potwierdza identyfikację mężczyzny jako Ryszarda, młodszego księcia, na podstawie trzech znamion na jego ciele.

Karta (przechowywana w Sächsisches Staatsarchiv, Drezno, Niemcy)

Karta z 1493 roku zobowiązuje Ryszarda do zapłacenia 30 000 florenów księciu Albertowi z Saksonii, który zajmował stanowisko króla Maksymiliana, w ciągu trzech miesięcy od zdobycia tronu Anglii.

Jest napisany po łacinie, podpisany „Ryszard, książę Yorku” i wydaje się zawierać królewską pieczęć.


Philippa Langley twierdzi, że dokumenty odnalezione przez nią i jej zespół w europejskich archiwach wskazują na ucieczkę Edwarda i Ryszarda i ich późniejsze próby inwazji na Anglię. Co ciekawe, jeden z dokumentów zawiera relację, która rzekomo stanowi zeznanie Ryszarda, księcia Yorku. Relacja ta została napisana dekadę po zniknięciu książąt. Jej autor opisuje przemycenie chłopców z Tower przez Henryka i Tomasza Percych. Według Philippy Langley relacja ta jest niezwykle szczegółowa, co sprawia, że jest mało prawdopodobne, aby była fałszywa. Poza tym grupa niezależnych ekspertów potwierdziła, że został on faktycznie napisany w roku, na który jest datowany, chociaż nie ma innych dowodów na to, że to Ryszard, książę Yorku, był jej autorem. W dokumencie tym czytamy m.in.:


Ogolili mi włosy i włożyli powłóczystą koszulę, po czym udaliśmy się do St Katharine’s […] po czym popłynęliśmy łodzią i zeszliśmy na ląd na wydmach w Boulogne-sur-Mer, a następnie udaliśmy się do Portugali.


Philippa Langley jest świadoma tego, że znajdą się tacy historycy, którzy nie zgodzą się z jej teoriami. Niemniej, powyższa dokumentacja nie może być ignorowana przez naukowców. Z całą pewnością należy rzucić wyzwanie ustalonej narracji i przestać powtarzać niczym mantrę, że Ryszard III York zamordował swoich bratanków po tym, jak uwięził ich w Tower. Tę teorię trzeba odesłać do lamusa, a króla Ryszarda raz na zawsze oczyścić ze stawianych mu przez wieki zarzutów. Na tym etapie nie jest jednak jasne, w jaki sposób najnowsze teorie pasują do poprzedniego twierdzenia, które zakładało, że starszy książę przeżył i dożył swoich ostatnich dni we wsi w Devon pod nazwiskiem Jan Evans, a która to wieś i otaczające ją ziemie były własnością jego przyrodniego brata, Tomasza Greya.


Co wynika z najnowszych odkryć Philippy Langley?

 

Pomimo odnalezienia dokumentów, które wydają się być wiarygodne, istnieje potrzeba prowadzenia dalszych badań w tym kierunku. Moim zdaniem dokumenty te zamiast dać jednoznaczną odpowiedź na pytanie o los książąt z Tower, generują znacznie więcej pytań, niż miało to miejsce do tej pory. Jest bowiem jeszcze wiele niewiadomych, które należałoby rozwikłać. To, że Tudorowie byli specjalistami od propagandy i manipulacji jest faktem, więc trudno spodziewać się, że akurat w sporządzanych przez nich dokumentach odnajdziemy coś, co przybliży nas do poznania prawdy. Nie jest bowiem tajemnicą, że akta zawierające niewygodne dla nich kwestie były skutecznie niszczone. Dla mnie, jako dla osoby, która współpracuje z Towarzystwem Ryszarda III i zawsze stała po jego stronie oraz jego niewinności, fakt, że istnieje ogromne prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, iż to nie on zamordował Edwarda i Ryszarda, a wręcz ich uratował, jest wielce pocieszający. Mimo to staram się za bardzo nie ekscytować najnowszymi odkryciami Philippy Langley, bo – tak jak napisałam wyżej – sprawa wymaga dalszych badań, dyskusji i odkryć, które mogłyby jednoznacznie potwierdzić, że chłopcom włos z głowy nie spadł, przynajmniej do czasu, kiedy ponownie znaleźli się w Anglii, aby upomnieć się o spuściznę po ojcu.

Zakładając, że zarówno Lambert Simnel, jak i Perkin Warbeck nie byli przypadkowymi pretendentami do tronu i oszustami, to jaką rolę w tym wszystkim odegrała ich siostra, Elżbieta York. Czy nie rozpoznała swoich braci? A może z pełną świadomością udawała, że ich nie zna i poświęciła ich życie, chcąc zachować władzę? Generalnie Elżbieta York uważana jest za tę dobrą królową Anglii. Niemniej, jej doskonały wizerunek może teraz lec w gruzach, jeśli pewnego dnia ktoś odkryje, że z premedytacją skazała na śmierć Perkina Warbecka, który w rzeczywistości był Ryszardem, księciem Yorku, zaś Edwardowi V vel Ryszardowi, księciu Yorku (bo według kronik to za tego drugiego księcia się podawał) pozwoliła żyć w zapomnieniu po tym, jak na rozkaz jej męża został umieszczony w królewskich kuchniach. Powszechnie uważa się, że Henryk zlitował się nad Lambertem Simnelem, gdyż uznał, że rzekomy pretendent jest zbyt młody i na tyle niegroźny, aby skazywać go na śmierć. A może prawda wyglądała zupełnie inaczej? Może stało się tak dlatego, że Tudor doskonale wiedział z kim ma do czynienia i nie chciał podnosić ręki na królewską krew? A może to Elżbieta York wyprosiła u męża jego ułaskawienie?


Elżbieta York i Henryk VII Tudor


Powszechnie wiadomo, że po początkowej wzajemnej niechęci Elżbiety i Henryka, ich małżeństwo w miarę upływu czasu zmieniało się, a małżonkowie stawali się sobie coraz bliżsi. Mówi się, że po narodzinach księcia Artura, Elżbieta i Henryk zbliżyli się do siebie wzajemnie. Moment narodzin następcy tronu stał się swego rodzaju punktem zwrotnym w ich małżeństwie, które de facto zawarli pod przymusem, choć na kartach niektórych powieści historycznych możemy przeczytać, że młoda Elżbieta tęsknie wyczekiwała Henryka, który miał ją uratować z rąk okrutnego stryja – potwora i zdrajcy – pragnącego ożenić się z nią wbrew jej woli. Nic takiego nie miało miejsca. Historycy nie wykluczają, że Elżbieta w jakiś sposób mogła być zauroczona Ryszardem III, ale z jego strony nigdy nie padły deklaracje małżeństwa. Faktem jest, że jeszcze za życia Anny Neville, Elżbieta York była obecna na królewskim dworze, gdzie budziła podziw, dając jednocześnie pożywkę plotkom. Ryszard pamiętał jednak o tym, dlaczego jest królem i jakie obowiązki na nim ciążą, więc po śmierci Anny on i jego doradcy rozpoczęli starania o nową żonę dla niego, zmuszając go jednocześnie do złożenia przysięgi, że nigdy nie poślubi swojej bratanicy. Dla Elżbiety zaczęto natomiast szukać odpowiedniego męża. Z drugiej strony doskonale wiedziała kim jest i jakie obowiązki na niej spoczywają, więc zgodziła się na poślubienie wroga po śmierci swego stryja. Było to zatem małżeństwo stricte polityczne, ktore w zamierzeniu miało doprowadzić do zakończenia wojny.

Fakt, że Elżbieta nie stanęła w obronie ani Simnela, ani też Warbecka (a przynajmniej nie ma na ten temat żadnych informacji) mógł zatem wynikać z kilku kwestii. Po pierwsze, zbyt dużo wiedziała o wojnie i była nią zmęczona. Wiedziała też, że Anglia nie wytrzyma kolejnych bratobójczych walk, a ludzie mogą w końcu gremialnie zbuntować się przeciwko własnemu królowi. Do tej pory były to tylko bunty lokalne, z którymi Henryk doskonale sobie radził, ale które łatwo mogły przeobrazić się w coś znacznie poważniejszego. Pragnęła spokojnego królestwa dla poddanych, dlatego poświęciła życie swoich braci. Dziś jest to dla nas nie do pomyślenia i wydaje się okrucieństwem z jej strony, ale należy spojrzeć na problem z jej punktu widzenia. Po drugie, Elżbieta wywodziła się z rodu, dla którego władza była niezwykle istotna, a zatem mogła za wszelką cenę chcieć ją zachować dla siebie i swoich dzieci. Po trzecie, była już na tym etapie małżeństwa, kiedy Henryk był dla niej ważny i nie chciała go stracić. Powiedzmy wprost: kochała go, jak tylko kobieta może kochać mężczyznę, a i ona też nie była mu obojętna. Po czwarte, mogła nie mieć charakteru swojej matki, która miała na jej ojca niesamowicie silny wpływ i była w stanie wywalczyć u niego praktycznie wszystko, co tylko chciała zarówno dla siebie, jak i swoich krewnych. Możliwe zatem, że Elżbieta York tak naprawdę była zbyt słaba, aby móc walczyć o swoje i skutecznie bronić młodszych braci. Na jej temat kronikarze niewiele zapisali, więc nie możemy być tego pewni. Można jedynie snuć przypuszczenia.  


Na przestrzeni wieków mordestwo książąt z Tower wyobrażano sobie
na wiele sposobów. Nie tylko o nim pisano, ale też malowano.
Oto jedna z takich rycin. 
źródło: Getty Images


Pamiętajmy też, że w 1487 roku Henryk VII odsunął od dworu swoją teściową, Elżbietę Woodville, skazując ją na pobyt w opactwie Bermondsey, gdzie przebywała aż do śmierci. Mówiono wówczas, że królowa wdowa była zamieszana w inwazję Simnela na Anglię i to w ramach kary zięć oddalił ją z dworu, choć okazjonalnie mogła się na nim pojawiać. Historycy stwierdzili jednak, że Elżbieta Woodville tak naprawdę już wcześniej planowała odsunąć się w cień, ponieważ źle się czuła na dworze. W obliczu nowych informacji można tę kwestię łatwo podać w wątpliwość. Królowa wdowa mogła bowiem faktycznie mieć coś wspólnego z rebelią Lamberta Simnela i dlatego Henryk zdecydował o jej usunięciu z dworu. W dodatku niezwykle skromna i dość tajemnicza, żeby nie powiedzieć dziwna, jak na byłą królową, organizacja jej pogrzebu w 1492 roku również może budzić szereg wątpliwości, a dotychczasowe wyjaśnienia tej kwestii przez historyków mogą zostać podważone.

Podsumowując, najnowsze odkrycia Philippy Langley na pewno wiele wnoszą do historii Anglii i generują nowe teorie. Ważne jest, aby podchodzić do nich bez emocji przy zachowaniu rozsądku. Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że wyniki projektu „Zaginieni książęta”  jeszcze niczego nie udowadniają. Potrzebne są dalsze badania i kolejne analizy. Autentyczność omówionych powyżej dokumentów na pewno zdejmuje piętno winy z Ryszarda III Yorka, co bardzo cieszy.

Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej na temat projektów Philippy Langley i jej zespołu, to zrobicie to klikając tu i tu

 

Bibliografia:

  1. Anita Singh: Historian who found Richard III under car park claims Princes in the Tower escaped, The Telegraph, 17th November 2023.
  2. Materiały Towarzystwa Ryszarda III: The Princes in the Tower.
  3. Philippa Langley: The Princes in the Tower. Solving History’s Greatest Cold Case, The History Press, Cheltenham, United Kingdom 2023.
  4. Rittika Dhar, “The Princes in the Tower: A Centuries-Old Mystery”, History Cooperative, July 5, 2023.
  5. Lydia Starbuck: Did Richard III actually save the boy king he’s accused of killing?, Royal Central, 29th December 2021.


Prawa autorskie do tekstu i tłumaczeń © Agnieszka Różycka